46 dni nie byłam u mamy. Widziałam ją w tym czasie kilka razy przez kamerę telefonu. Podczas każdego połączenia próbuję wyczytać z mamy twarzy, ruchów, gestów, oczu jak najwięcej się da.
Zadaję pytania i czekam co odpowie, czy odpowie, czy mnie widzi, czy słyszy, czy poznaje. Patrzę jak jest uczesana, co ma na sobie, jak wygląda jej twarz, czy da się rozpoznać jej nastrój. Taka diagnoza stanu mamy na odległość.
Mam wrażenie, że to zamknięcie ją przygnębia. Wiem, że to dziwnie brzmi, zważywszy na jej stan, ale tak to czuję. Mama miała w tym czasie słabsze dni, była wspomagana kroplówką, wyglądała słabiej, widziałam to. Teraz jest lepiej. Znów niezmordowanie przemierza korytarze, trochę bardziej puste niż zwykle.
W ośrodku niewiele się teraz dzieje, nie ma odwiedzających, bodźców o wiele mniej, takie trochę trwanie. Personelu też jest mniej w związku z tym. Najważniejsze teraz jest bezpieczeństwo, higiena, ochrona – to oczywiste. Trzeba to zaakceptować, bo nic się na to nie poradzi. Uchronienie wszystkich pacjentów przed zakażeniem jest priorytetem.
Przygotowuję się na to, co zastanę po wszystkim. Jak już będzie można pojechać do mamy. Jakie będzie jej powitanie? Czy się ucieszy na mój widok?
W chorobach otępiennych charakterystyczne są „tąpnięcia” – niestety nie jest tak, że stan łagodny płynnie przechodzi w umiarkowany, by po latach naturalnie i powoli przeobrazić się w kolejne stadium dając wszystkim czas na przywyknięcie i oswojenie się. Raczej są to właśnie „tąpnięcia”, jakby coś nagle zawaliło się w głowie i zrujnowało kolejny fragment mózgu, odcinając chorego od umiejętności, które miał.
U mamy też były takie „tąpnięcia”, wiem kiedy następowały, obserwowałam je. Czas izolacji, będzie kolejnym. Nie znam jeszcze tylko jego konsekwencji.