Chory z zaawansowanym otępieniem, który przemierza korytarze albo inne zakazane pomieszczenia na oddziale zamiast siedzieć spokojnie na łóżku, to chory uciążliwy. Uświadomiłam sobie tę prawdę, kiedy musiałam zabrać mamę z ośrodka opiekuńczego, właśnie z powodu jej chodzenia.
Zabrałam natychmiast. Znalazłam inne, dobre dla niej miejsce, inny ośrodek, gdzie chodzenie nie jest ani przeciwwskazaniem, ani uciążliwością wpływającą na przyjęcie chorego na oddział, a mama nie jest wcale jedyną osobą, która uparcie przemierza korytarze.
Jednak od czasu tej wymuszonej przeprowadzki, wciąż podświadomie boję się, że mama zrobi coś, co spowoduje, że przestaną ją chcieć. To irracjonalne, ale ten lęk we mnie jest i nie mogę nic na to poradzić.
Kiedy pielęgniarki relacjonują: nie śpi, rozbiera się, albo przekazują niewinne spostrzeżenie: ostatnio zaczęła obgryzać paznokcie – ja już w napięciu czekam na wyrok: proszę poszukać innego ośrodka. Oczywiście nikt tak mi nie mówi, nie w tym ośrodku, w którym jest teraz mama, ale ja się już tego lęku nie wyzbędę. Nie mam już pewności, którą miałam kiedyś, że wystarczy, że to ja będę zadowolona z ośrodka, żeby wszystko było dobrze, że to ja ocenię czy dobrze opiekują się moją mamą i zdecyduję, czy chcę, aby tam była. Od sprawy z chodzeniem wiem, że nie tylko moje zdanie się liczy. Nieważne, że regularnie opłacam mamy pobyt, że jestem uprzejma i wypełniam swoje zobowiązania.
Wcześniej rozumowałam prosto – mama jest chora, w jej dokumentacji medycznej, którą zawsze przecież przedstawiam starając się o przyjęcie do ośrodka, wszystko jest napisane: na czym polega jej choroba, jak się zachowuje, jak reaguje na jaki lek, w jakim stadium jest otępienie i jak postępuje, wszystkie inne wyniki kontrolne, schorzenia współistniejące, opinie, przepisane leki, obecnie i w przeszłości. Operacje, zabiegi, alergie, wszystko tam jest. Myślałam, że to wystarczy, że już nic ośrodka nie powinno zaskoczyć, ma pełen obraz i wiedzę – wiadomo, jaka to choroba, co się może zdarzyć, czego można się po chorym spodziewać i jak z nim postępować. Od sprawy z chodzeniem wiem, że to nie takie proste.
Dlatego wzruszyło mnie zdanie, które usłyszałam kilka dni temu od nieświadomego moich strachów lekarza prowadzącego mamę w ośrodku, w którym jest ona obecnie:
– Pani mama chodzi i to jest cenne. Bardzo ważne, że te umiejętności ruchowe wciąż zachowała.
Bardzo ważne – powiedział lekarz. I ja mu wierzę.
**
Kiedy odwiedzam mamę (a raczej odwiedzałam przed pandemią) lubię obserwować ją, jak chodzi po korytarzu pod rękę z koleżanką. Obie w swoich światach, ale jednak jakoś bardzo razem, połączone potrzebą wędrowania. I bycia ze sobą. Czasem zatrzymają się w świetlicy, przysiądą, ale tylko na chwilę, bo znów coś gna je do przodu. Chodzą sobie cichutko, nieobecne, ale skupione na czynności, którą wciąż potrafią wykonywać i trudno je przed tym powstrzymać.
Gdy myślę sobie, co mama może teraz porabiać, właśnie ten obrazek dwóch przygarbionych pań na korytarzu ośrodka pojawia się w mojej głowie.