Tego się nie spodziewałam, naprawdę, zupełnie się nie spodziewałam. Widziałam mamę w piątek przez moment, chwilę zaledwie, ale ten cudowny obraz jej twarzy uradowanej na mój widok i po prostu wesołej jest ze mną do dziś. I zostanie na zawsze. Będzie mi poprawiał nastrój.
Bo ja się ciągle martwię. Czy jest jej dobrze? Czy nie siedzi w apatii na łóżku? Czy nawiązuje kontakt z innymi pacjentami? Czy ktoś z nią rozmawia, jeśli ja nie mogę? Wiem, że jest pod opieką profesjonalistów, że ma towarzystwo, że całą dobę ktoś czuwa nad jej bezpieczeństwem, jednak to, że nie mogę jej odwiedzać jest dla mnie trudne do zniesienia. Możliwość wizyty w ośrodku, kiedy tylko chciałam zaspokajała choć w części moją potrzebę kontaktu z mamą, dawała mi poczucie kontroli tego, co się z nią dzieje i obecności w jej codzienności. Zakładałam, że zawsze tak będzie, że mama, mimo że w ośrodku, zawsze będzie przy mnie, że dopóki jej stan będzie na to pozwalał, będę mogła ją przywieźć do domu na kilka dni co jakiś czas. Pandemia zrewidowała wszystko.
I teraz, kiedy po ponad miesiącu niewidzenia mama wita mnie radosnym uśmiechem jestem wniebowzięta.
– Kto to jest? – zapytała mamę na mój widok opiekunka, która z nią była.
– To moja córka – odpowiedziała jej mama szeroko uśmiechnięta.
I ja słysząc to, cała rwałam się do niej, żeby ją przytulić, podziękować, ucieszyć. Ale mogłam tylko pomachać ręką i przesłać buziaka. Ale za to machałam bardzo energicznie.
Brakuje mi dotyku, przytulenia, brakuje mi też codzienności z mamą, takich kilku godzin bycia, obserwowania co robi, wyłuskiwania z jej ruchów starych dobrze znanych gestów, powiedzeń, intonacji…. Brakuje mi wspólnego picia herbaty, które było naszym rytuałem, siedzenia obok i słuchania tego, co sobie mówi… O co by mnie spytała? Czy tak jak zawsze o to, co u dzieci? Co by mi opowiedziała? Co zajmuje jej uwagę teraz?
To, że mama mnie poznała – podczas tej wizyty i w czerwcu, kiedy odwiedziłam ją po raz pierwszy po trzech miesiącach izolacji – jest czymś nieprawdopodobnym. Dowodem na to, jak potężny i nieogarnięty jest ludzki mózg. Wydawałoby się, że to niemożliwe, że nie powinna mnie poznać. Taka wyrwana z jej obecnego świata, w drodze do jadalni, bez zapowiedzi, bez przygotowania, że będę, a jednak poznała. I wiedziała, że to ja, jej córka, a nie po prostu ktoś jej znany, z kim wypada się przywitać!
Jakiś czas temu, kiedy stan mamy się bardzo pogarszał i coraz smutniejsze były moje spotkania z nią, M. mnie pocieszała, że mama mnie jeszcze zaskoczy, że jeszcze będę miała powody do radości, że nawet sobie tego nie wyobrażam. Wiedziałam, że mnie pociesza, byłam jej wdzięczna, ale dopiero teraz przekonałam się, jak bardzo dobrze wiedziała, co mówi. Tak jest w tej chorobie, że nie ma zjazdu w dół, po równi pochyłej. Każdy dzień jest niespodzianką. I każdy dzień może być dobry. Dopóki jest kontakt, trzeba się spodziewać wszystkiego. No prawie wszystkiego 🙂