Minęło kilka dni od mojej wizyty u mamy. Wielokrotnie zabierałam się do opisania tego, ale co rusz coś mnie odciągało. Ułożony w głowie tekst codziennie się zmieniał. Tuż po powrocie najważniejsze były emocje – że ją zobaczyłam, że dałam radę, bo bałam się, jak zareaguję, kiedy ją zobaczę po tak długim czasie, jak będzie wyglądała, czy w ogóle mnie pozna. Przygotowywałam się na to, że nie.
Wiozłam ze sobą cały bagażnik ubrań mamy, buty i nowe kapcie, słusznie przewidując, że stare gdzieś się przez ten czas zapodziały, arsenał kosmetyków, bo pewnie wszystko się pokończyło, pieluchy, leki. Kupiłam ciastka, które lubi i banany, i wodę do popicia, kiedy będziemy siedziały w ogrodzie. I kartkę imieninową, od nas. Poprosiłam opiekunkę, która była z mamą o postawienie jej tej kartki na szafce.
Mama wyszła na ogród podtrzymywana przez opiekunkę, ale raczej dla bezpieczeństwa, bo wciąż dobrze sobie radzi z chodzeniem, choć jest bardzo przygarbiona. Wyglądała mizernie, schudła, siwe włosy urosły, były zebrane w kucyk jak u dziewczynki. Chętnie bym je obcięła, tak do ucha, jak ostatnio, może zrobię to następnym razem. Tak sobie myślałam, patrząc na mamę. Nie mogłam jej dotknąć, nie mogłam podejść zbyt blisko. Stałam w bezpiecznej odległości, zdjęłam maseczkę, bo kiedy ją miałam na twarzy, mama nie reagowała na moje słowa. A gdy widziała moje usta, odpowiadała. Poznała mnie. Ucieszyła się na mój widok. To było cudowne uczucie. Cały stres odpuścił, nie musiałam udawać, że się cieszę, że jestem, bo naprawdę się cieszyłam.
Jednak przez ten czas, kiedy się nie widziałyśmy kolejne umiejętności uleciały. Podałam mamie do zjedzenia banana, obranego do połowy, tak jak zwykle robiłam, ale nawet nie wyciągnęła ręki. Nie mogłam jej dotknąć, więc opiekunka podniosła jej rękę, włożyła banana i zacisnęła tę dłoń. A potem skierowała do buzi. I to było smutne. Ostatnio jeszcze mama robiła to wszystko sama.
Obraz mamy patrzącej na mnie, kiedy trzymam wyciągniętego w jej stronę banana, a ona nie wie, co ja robię i że powinna teraz wyciągnąć rękę i wziąć go ode mnie, wraca wciąż do mnie i analizuję go ciągle od nowa. Nie wzięła banana, ale to ja byłam z tego powodu smutna, nie mama. Jej oczy były spokojne, nie było w nich niepokoju, niepewności, po prostu patrzyła na mnie. To ja się zmartwiłam tym, że już nie potrafi zareagować tak, jak trzy miesiące temu. Ona tego nie wie.
I właśnie o tym teraz myślę – że jest jej dobrze, że się uśmiechała, że była taka, jakby nic złego się nie stało, jakby tych trzech miesięcy, jakie upłynęły od mojej ostatniej wizyty ogóle nie było. Nie była zdziwiona moją obecnością, ani nadmiernie podekscytowana. Na koniec spotkania, kiedy już odchodziła z opiekunką, a ja nie mogłam jej przytulić, ukradkiem dłonią w rękawiczce musnęłam jej ramię i powiedziałam, że przyjadę znów, jak tylko będę mogła.
– Do kogo? – zapytała
– No do Ciebie – odpowiedziałam. Spojrzała na mnie zdziwiona, co ja mówię. Przecież jestem, to jak mam do niej przyjechać? No właśnie. Jestem. Dla niej chyba jestem. Cieszy mnie to i uspokaja.
Trzymaj się mamuś. Przyjadę za jakiś czas, spotkamy się pewnie znów na ogrodzie, bo nic nie wskazuje na to, że będzie inaczej. Wybiorę ciepły dzień. Posiedzimy na ławce, wygrzejemy się na słoneczku. Może będę mogła Cię dotknąć, a może nawet przytulić.
**
A dziś Dzień Ojca. Niezmiennie tęsknię za tatą, a właściwie to zmiennie, bo coraz bardziej. Ach, jak bym z nim chętnie pobyła, porozwiązywała krzyżówki. Wciąż kupuję te, które on lubił i rozwiązuję je, tak jak on. I teraz to moje dzieci, które czasem próbują coś tam w tych krzyżówkach dopisać stwierdzają, że trudne i odpuszczają. Zupełnie jak ja kiedyś. Jakie to fajne, mimochodem rodzi się nasza mała rodzinna tradycja. Krzyżówkowa 🙂