Po Dniu Matki

26 maja rano dzwoniłam do mamy z życzeniami. Zareagowała radosnym „dziękuję bardzo” – znam ten ton, zawsze tak odpowiadała na życzenia. Przez chwilę poczułam, jakbym usłyszała mamę sprzed lat. Tak samo zabrzmiała, w specyficzny dla siebie sposób zaakcentowała frazę. Ale jednak nie… To raczej odruch, zapamiętany, wciąż działający automatyzm, taka odpowiedź na życzenia. Dobre i to.

Radosne dziękuję w zasadzie wyczerpało temat Dnia Matki, który być może w ogóle nie zaistniał w mamy świadomości podczas naszej rozmowy. Nie ciągnęła wątku, od razu przechodząc do historii o tym, jak to dostała coś od jakiegoś pana. Moje życzenia uruchomiły skojarzenia: życzenia-prezent, jakoś tak to musiało zadziałać. A z kolei wątek pana od razu przeszczepił rozmowę na znany grunt, czyli skargi na to, że wszystko ginie, zabierają, trzeba pilnować. I tak te nasze rozmowy wyglądają mniej więcej. Słowotok, choć już nie tak wartki, jak kilka miesięcy temu. Mama zacina się, brakuje jej słów, mimo że wypowiedź pozbawiona jest logiki, to jednak mama stara się kontrolować słowa. A kiedy ich brakuje milknie. Czasem zgaduję co chciała powiedzieć i podrzucam słowo, które pasuje. Gdy kompletnie nie wiem o co jej chodzi, nie pomogę znaleźć właściwego słowa, wtedy zmieniamy wątek – np. pytam o pogodę. Na razie działa, choć ostatnio na pytanie, jaka jest u niej pogoda odpowiedziała: „jakaś chyba jest”.

Nie pojechałam do mamy w Dzień Matki, byłam u niej trzy dni wcześniej. Przeważył argument, że ja też jestem mamą i moje dzieci pewnie coś przygotowały (rzeczywiście przygotowały, co sprawiło mi ogromną radość). Nie mogę tak sobie pojechać do mojej mamy, lekceważąc ich plany. Gdyby nie ta natchniona myśl, pewnie bym pojechała. Bo w mojej głowie Dzień Matki to wciąż dzień mojej mamy, nie mój.

Po Dniu Matki
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Przewiń na górę
Facebook