Pod warstwą niepamięci

Diane Keaton, moja ulubiona, w jednym z wywiadów, którego głównym wątkiem była starość, a raczej nasz stosunek do starości, zwróciła uwagę na osoby z demencją. Aktorka uważa, że zbyt łatwo odnosimy wrażenie, że ich nie ma, że są nieobecni, „a tymczasem pod warstwą niepamięci wciąż jest obecność, osobowość, możliwość kontaktu”. Odnosiła to do domu opieki, w którym mieszka jej chorujący brat. Kiedy to czytałam kilka lat temu, pomyślałam, że ma dużo empatii wobec chorych (zresztą nie ogranicza się tylko do tego – cały dochód ze sprzedaży firmowanego jej nazwiskiem wina, przekazuje organizacji zajmującej się badaniami mózgu). Ale dziś, bogatsza o własne doświadczenia z mamą, wiem, że wypowiedź Diane Keaton to najlepszy dowód na jej autentycznie głęboką relację z bratem i stosunek do innych pacjentów. Zawarła w niej istotę choroby otępiennej. Bo rzeczywiście zbyt łatwo ulegamy wrażeniu, że pod warstwą niepamięci, splątania, rytuałów nic już nie ma. A tymczasem człowiek, którego znaliśmy wciąż tam jest. U każdego chorego otępienie rozwija się inaczej, objawy i ich natężenie różnią się, nie tylko dlatego, że różne części mózgu ulegają degeneracji, ale też dlatego, że różni jako ludzie jesteśmy. Są pewne schematy postępowania z chorym, jak choćby dbanie o jego poczucie bezpieczeństwa, bo to pomaga w codzienności, redukuje stres, którego osoba z otępieniem i tak ma w nadmiarze. Ale trzeba znać chorego, być uważnym wobec niego, żeby reagować odpowiednio. Nie wrzucać do jednego worka wszystkich zachowań, bo one miewają różne podłoża, z czegoś wynikają, o czymś mówią. Nie negować z automatu, nie zabraniać. Trzeba próbować je zrozumieć.

Moja mama na przykład zawsze się kimś opiekowała, pielęgnowała w chorobie, robiła to chętnie, lubiła czuć się potrzebna – najpierw był to jej tata, który długo chorował, potem jej mąż, czyli mój tata, którym niezwykle bohatersko się zajmowała aż do jego śmierci. Poświęciła temu wszystko. Przeniosła się na drugi koniec Polski na kilka miesięcy, żeby być przy nim, kiedy był operowany i potem, kiedy zapadł w śpiączkę. Po śmierci mojego taty, kiedy była już na emeryturze pomagała 90-letniej sąsiadce. Robiła to do ostatnich chwil, nawet wtedy, gdy już dostrzegałam, że z mamą coś niepokojącego się dzieje. Rola opiekunki potrzebujących była jej najbliższa. W ośrodku alzheimerowskim też od razu w tę rolę weszła. Podczas pierwszego pobytu, prawie dwa lata temu, była ulubienicą pacjentów, pomagała im, robiła herbatę, zapraszała do pokoju, zajmowała rozmową, ubierała, a nawet wyręczała w rozwiązywaniu testów na zajęciach pamięciowych. Jeszcze rok temu, podczas kolejnego turnusu karmiła swoją bardziej chorą współlokatorkę, podawała jej różne rzeczy, gdy prosiła, prowadziła ją do toalety, do pielęgniarek, jeśli potrzebowała. Teraz już mama mniej potrafi i rozumie, ale wciąż ma potrzebę opiekowania się chorymi i wciąż uważa, że to inni są potrzebujący, a ona nie. Myślę, że z tego też powodu ważne jest dla mamy dzwonienie do mnie i do brata – zawsze pyta czy w domu wszystko w porządku, a potem po kolei o każdego z nas osobno. Mówię, że tak, że wszystko dobrze, za każdym razem, nawet kilka razy w ciągu tej samej rozmowy telefonicznej, bo zapomina, że już o to pytała.

To mamy „opiekuńcze” zachowanie nie jest typowe wśród chorych, z którymi przebywa. Jestem pewna, że każdy z nich ma jakiś swój bardzo indywidualny rytuał zakorzeniony w „starym życiu”. Pamiętam panią, z którą mama przez pewien czas dzieliła pokój. Nie rozstawała się ani na moment z torebką, miała w niej portfel wypełniony banknotami (zabawkowymi). Rozmawiałam o tym z jej córką, która opowiedziała mi skąd się to wzięło. Mąż tej pani był alkoholikiem, całą pensję przepijał, więc ona całe życie martwiła się o te pieniądze, ukrywała je przed nim, pilnowała ich stale, bo wciąż brakowało na życie. I to w niej zostało do dziś. Mimo że już nie umiała się sama ubrać, ani umyć swojej torebki pilnowała.

Albo inny przykład (nie mój, przytoczyła go pani psycholog Małgorzata Laskowska w rozmowie na temat otępienia dostępnej na wyborcza.pl) – ktoś non stop przekłada serwetki z miejsca w miejsce, liczy je, układa, poprawia. Robi to bardzo skrupulatnie. Z pozoru bez sensu. Ale być może przypomina mu to dokumenty, które przekładał w biurze, kiedy jeszcze pracował. Skoro to mu daje poczucie, że wie, co robić, niech to robi. Z taką wiedzą o przeszłości chorego, czynność, która wydawała się głupia i bezsensowna już taka się nie wydaje.

Widziałam pensjonariuszki domu opieki, w bardzo zaawansowanym stadium choroby, którym dano lalki zawinięte w kocyki i one odruchowo zaczęły je przytulać, bujać w ramionach, nucić im kołysanki. To infantylne z pozoru zachowanie, w rzeczywistości dowodzi nie zdziecinnienia, ale wciąż silnej pamięci tego, co było w życiu ważne – macierzyństwo, rola matki i jej atrybut: tulenie dziecka. To w sumie cudowne, że zwykle nie nawiązująca kontaktu z otoczeniem pacjentka pamięta to, umie to robić i to jej przynosi ukojenie. Widzi lalkę-dziecko i wie, co z nią zrobić, jak się zachować. Z większością przedmiotów, które ją otaczają już nie wie, jak postępować.

Osoby z otępieniem często są postrzegane jak dzieci. To najprostsze porównanie, ale im dłużej mama choruje, tym bardziej przekonuję się, że jest błędne i szkodliwe. Bardziej chyba ukute na potrzeby nas, opiekunów. Takie rozgrzeszające. Bo ona jest jak dziecko – mówimy. I to ma wszystko tłumaczyć.

Pod warstwą niepamięci
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Przewiń na górę
Facebook