Co rusz łapię się na tym, że o coś chciałabym dopytać mamę, bo zawsze to wiedziała, ale już nie dopytam. Już nigdy się nie dowiem wielu rzeczy, bo nie zdążyłam zapytać. Kiedyś było tak, że gdy zachciało mi się rozwikłać jakąś rodzinną zagadkę z przeszłości, przypomniała mi się jakaś sytuacja albo osoba, to mama była pierwszym źródłem informacji. Dopytywałam ją o szczegóły, żeby dowiedzieć się czegoś, co wcześniej było nieważne, a nagle stało się niezbędne. Mama zawsze wiedziała.
Dziś często mam takie chwile, kiedy chcę dopytać o coś, a nie mam kogo. Tylko z Alanem możemy konfrontować wspomnienia, strzępki zapamiętanych sytuacji i informacji, łączymy to w jakieś konfiguracje aż powstaje z tego historia, która czasem coś wyjaśnia, a czasem tylko pogłębia naszą frustrację. Pamiętamy wiele rzeczy inaczej, często te nasze punkty widzenia się dopełniają, ale bywa, że się kompletnie wykluczają. Niczego nie dowiemy się już o przeszłości od rodziców, możemy oczywiście szukać wujków, ciocie, ewentualnie wyprawić się do Białorusi (co bardzo mnie skądinąd kusi), ale czasem potrzeba nam takich historii z czasów naszego wczesnego dzieciństwa, których nikt już nam nie opowie. Albo z czasów młodości rodziców. Niewiele wiem o tym, jak się poznali, bo kiedyś inne rzeczy mnie ciekawiły i nie wypytywałam. Pamiętam, że tata wspominał czasem klub Lady Godiva. Ale gdzie był ten klub? Czy tam się poznali? A te lata, kiedy byli razem przed ślubem – jak spędzali, co robili? Był jakiś kolega, nie wiem jak się nazywał, ale to od niego rodzice dostali na ślub komplet posrebrzanych sztućców (bardzo wykwintny prezent, jak na tamte czasy), który jest teraz u mnie. Wciąż prawie nieużywany. Co to za kumpel był i skąd się znali, nie mam pojęcia… Albo dwie rzeźbione głowy hebanowe czy niehebanowe, w każdym razie czarne i ciężkie, które tata przywiózł z rejsu, nie wiem skąd i już się nie dowiem raczej. Stały zawsze na szafie, bo nie za bardzo było, gdzie je postawić. Teraz stoją sobie w moim mieszkaniu na komodzie. Są ważne, bo tata je przywiózł. Nic więcej o nich nie wiem. I jeszcze takie dwa naczynia gliniane niebiesko-czarne – od zawsze były u nas w domu, też tata przywiózł i też nie wiem skąd. Zabrałam je do siebie, choć są utłuczone. Zrosły się z moim dzieciństwem. Albo peruki, które tata kupił zagranicą na sprzedaż, ale taki z niego był marny handlarz, że do dziś jeszcze kilka ich zostało, a z dzieciństwa pamiętam całą walizkę peruk zalegającą w sypialni. Tak je sprzedawał opornie. A skąd się wzięły i kto go namówił na ten handel? Nie wiem, ale na pewno były to lata 70., sądząc po fryzurze tych peruk.
Nie zapytam też już nigdy o to, jaki był sekret pysznego bigosu mojej mamy, nie dowiem się, jak przyrządzić rybę po grecku, którą w wydaniu mamy uwielbiałam. Muszę sama to wymyślić, od nowa (na szczęście sernik mamy potrafię upiec – zapisałam sobie ten przepis, kiedy wyprowadzałam się od rodziców po ślubie).
Dlaczego nie zapytałam o to wszystko?? Zawsze nam się wydaje, że jest czas, że kiedyś zadamy te wszystkie pytania…
Albo ta cała historia ze stołem, który pojawił się w domu nagle, kiedy byłam dzieckiem. Ciężki, drewniany, rzeźbiony, zabytkowy, rozkładany stół. Zapamiętałam, że to mamy chrzestna przywiozła go ze Śląska. Ale może to nie ona? Może tylko skojarzyłam sobie stół z ciocią, która lubiła robić niespodzianki? Transport mebla z południa Polski w tamtych czasach to jednak nie było takie łatwe, więc może coś źle zapamiętałam. Byłam dzieckiem, nie wnikałam, a nikt tego nie tłumaczył. No i teraz nie wiem – czy to był stół cioci z jej domu rodzinnego, z jakąś historią, czy nie. Jest piękny, stary, ale zrujnowany. Na dodatek tata obciął mu nogi, bo miał pomysł, żeby służył za ławę w dużym pokoju. Po skróceniu nóg wysokością wprawdzie pasował, ale blat był tak wielki, że nie mieściły się krzesła wokół tej „ławy”. Mebel wywędrował więc do sypialni i tam, ukryty za łóżkami rodziców, czekał aż tata go odnowi. Bo taki był plan. Ale nigdy nie został zrealizowany. Stół stał w tej sypialni długie lata. Kiedy wypróżnialiśmy mamy mieszkanie, zabrałam go do siebie, razem ze wszystkimi kawałkami, które od niego przez lata poodpadały. Postawiliśmy go w garażu i przestał tam kolejne trzy lata. Nie chciałam się z nim rozstać. Koszt renowacji przewyższa cenę nowego, nawet zabytkowego stołu, choć może nie tak okazałego. Ale ja chcę mieć właśnie ten, dokładnie ten, któremu tata uciął nogi i teraz trzeba je wydłużać. Choć znam tylko wycinek jego historii, chcę, żeby został już z naszą rodziną. Właśnie zleciliśmy jego renowację. Będzie nas to kosztowało majątek, ale bardzo się cieszę 🙂