Zdążyłam być u taty na grobie zanim zamknięto cmentarze, poszłam w czwartek. Nie chciałam kusić losu. Całkiem słusznie, jak się okazało.
Już trzeci rok mama nie była ze mną na cmentarzu w dzień Wszystkich Świętych. Musiałam to sprawdzić w pamiętniku, bo wydawało mi się, że to drugi rok dopiero… Dzięki zapiskom mogę odtworzyć kolejne lata.
Pierwszy niepokojący rok, to był 2016. Wtedy jeszcze nie było diagnozy, ale już się domyślałam, że coś się dzieje:
„Mama nie chciała iść na cmentarz razem z nami, miała swój nieznoszący sprzeciwu plan. I chciała, żebym poszła z nią. Byłam zirytowana, bo musiałam robić dokładnie to, co sobie wymyśliła – pędziłyśmy na cmentarz rano w deszczu, targając cztery kupione przez nią wielkie kwiaty w doniczkach. Nie chciała słyszeć, że możemy pójść później, kiedy się wypogodzi. Ignorowała wszystkie moje uwagi. Szła szybko przede mną, ja za nią, goniąc ją właściwie i zastanawiając się wciąż do czego tak naprawdę mnie potrzebowała. Na chodniku przeciskała się między ludźmi, nie zwalniała w tłumie. Właściwie nie było czasu na refleksję nad grobem – szła postawić kwiaty i znicze, ale wszystko szybko, jakby wykonując zadanie, skupiona na tym, co sobie zaplanowała… Bardzo mnie to irytowało, bo chciałam w spokoju pochodzić po cmentarzu, odwiedzić inne groby, jak zawsze zresztą. Wolę małe znicze, nie lubię targać kwiatów, chcę iść tam, gdzie dojdę, szukać zmarłych z rodziny powoli. A mama jak motorek – szybko, w tę i z powrotem. Nie chciała iść nigdzie indziej, tylko do taty i dziadzi. Mama zawsze przychodziła na cmentarz coś zrobić – posprzątać, postawić znicz, kwiaty. Nigdy nie stała w zadumie, nie przysiadała na ławce, zawsze raczej w biegu. Ale teraz po prostu nie zwracała na nic uwagi, cała w nerwach, jakby bez przyjemności. No i zupełnie nie zwracała na mnie uwagi.
W 2017 r. było całkiem inaczej. To już był czas, kiedy miała za sobą turnus rehabilitacyjny w ośrodku alzheimerowskim:
„Mama szła ze mną pod rękę, robiła to, co mówiłam, nie do końca ogarniając sytuację. Za nami szła Olga, mama co jakiś czas się oglądała, żeby sprawdzić czy Olga idzie, nazywała ją przy tym mamą, Kingą, różnie… U taty na grobie wręczyłam jej znicz i powiedziałam, żeby go postawiła. Stała z płonącym zniczem w dłoni i nie wiedziała, gdzie go postawić. Pytała, gdzie najlepiej.
– Gdzie chcesz – mówiłam, ale widziałam, że stoi i patrzy. Nie umie zdecydować. – To może tu, zobacz, jest miejsce…
I postawiła tam, gdzie wskazałam.”
W 2018 r. pierwszy raz odwiedzałam groby bez mamy i miałam wielką potrzebę mówienia spotkanej na cmentarzu rodzinie o tym, co u mamy:
„Właściwie niepytana mówię, że mama jest chora i co z nią. Nie ograniczam się do jednego zdania, mówię dużo, bo to rodzina i chcę im to powiedzieć, bo dlaczego nie? Jeden wujek się przejął widzę, zasmucił: „Jak to się porobiło” – westchnął. Reszta milczy. Tylko jedna ciocia ma dla mnie dużo rad, jak się opiekować mamą. Wysłuchuję. Nie zaprzeczam. Patrzę na tę ciocię i próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widziała moją mamę. 10 lat temu? Właściwie mogłabym coś odpowiedzieć, może też zaprosić do nas, niech trochę sobie z mamą sama pobędzie, ale nie chce mi się. Zapalam znicz na grobie. Żegnam się.”
Dziś czytam te notatki sprzed kilku lat i nie dowierzam. Wracam, porównuję, sprawdzam daty. Nie umiem już bez tych zapisków powiedzieć, co kiedy się zdarzyło, od kiedy mama nie mieszka sama, od kiedy potrzebuje stałej opieki, od kiedy nie obsługuje telefonu, od kiedy nie widziała wnuczek… Lata mi się mieszają, zlewają w jeden długi niekończący się rok. Jasno widzę właściwie tylko to, co teraz. Zajmuje mi to całą głowę.