Kiedy to się zaczęło?

Pora obiadowa. Mama siada do stołu. Na talerzu na razie sam suchy makaron, ale najwyraźniej uznaje, że to już wszystko – bierze widelec i powoli je.

– To jeszcze nie wszystko, mamuś – mówię i nakładam jej mięso i sos. Nie przerywa jedzenia.

Na stole stoi też miska z surówką, ale w ogóle nie zwraca na nią uwagi. Jakby istniało tylko to, co ma na talerzu. Je powoli, zgarbiona, skulona nad talerzem, bez apetytu, kroi pomału, jak dziecko zmuszone do zjedzenia obiadu. Nie rozmawia.

***

Wciąż się zastanawiam, kiedy to się zaczęło, szperam w pamięci, odkrywam kolejne tropy, które wydawały mi się jej roztargnieniem, irytowały, a dziś uważam, że to już były objawy choroby. Na przykład, kiedy się z nią umawiałam, że przyjadę o określonej godzinie, często nie było jej w domu. Szukałam jej wtedy, denerwowałam się, spóźniałam na swoje spotkania. A ona zawsze była moją irytacją zdziwiona. Pamiętam, jak raz zostawiłam u mamy córkę na godzinę zaledwie, a ona się z nią wybrała w odwiedziny do swojej koleżanki, a potem jeszcze na spacer, jakby miała dużo czasu. Oczywiście jak przyjechałam po godzinie, to nikogo nie było w domu. Złościłam się, a mama chyba już wtedy nie panowała nad czasem.

Ile to razy jej szukałam, bo nie mogłam się z nią skontaktować. Obdzwaniałam jej koleżanki, licząc że może u którejś jest. Zostawiała komórkę to u jednej, to u drugiej. Gubiła klucze. Każda jej wizyta u nas kończyła się rytualnym sprawdzaniem, czy niczego nie zapomniała. Komórka, klucze, szalik, czapka – upewnialiśmy się, że wszystko zabrała.

– Babcia taka jest, trochę roztrzepana – mawialiśmy.

Jakieś dwa lata przed diagnozą przestała prowadzić samochód – myślę teraz, że to musiał być czas, kiedy ją samą coś zaniepokoiło, coś ją do tego skłoniło. Odstawiła auto do garażu i z dnia na dzień przestawiła się na komunikację miejską. 

A sięgając jeszcze głębiej – pamiętam wydarzenie kulturalne, jakieś spotkanie autorskie (kiedy to było? osiem lat temu?), w którym brałam udział, jako uczestniczka dyskusji. Musiałam być na scenie, a moja córeczka, wówczas pięcioletnia miała w tym czasie zostać na widowni. Mama uparła się, że przyjdzie i zajmie się nią, żeby nie siedziała tam sama, choć nie było takiej konieczności. Stawiła się z torbą pełną jedzenia i podczas spotkania autorskiego, kulturalnego bądź co bądź wydarzenia, wyciągnęła banana, obrała go i podała mojej córeczce. Widziałam to ze sceny. Zamarłam. To było tak niestosowne, że nie mogłam zrozumieć, czemu to zrobiła. Moja mama?! Nie dało się tego niczym wytłumaczyć. Moja córka była grzeczna, cierpliwa, nawet chyba zaciekawiona tym, co się odbywało na scenie. Nie domagała się banana, ani w ogóle żadnej uwagi. Wystarczyło tylko z nią być.

Pomyślałam wówczas, że dopóki tata żył, mama starała się trzymać fason, klasę, a teraz wychodzi jej prawdziwe ja. Dziś wstydzę się tych myśli. Wiem, że to już mogły być zachowania spowodowane chorobą.

Kiedy to się zaczęło?
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Przewiń na górę
Facebook