Pisanki

Wielkanoc w naszym rodzinnym domu zawsze pachniała rozgrzanym woskiem. Czasem za bardzo, bo łatwo zagapić się i zbyt silnie rozgrzać wosk. Wtedy dymi tak, że otwieranie wszystkich okien, a nawet drzwi od tarasu niewiele pomaga. Ale taki przepalony wosk jest ciemny, ładniejszy, pięknie wygląda na jajkach. Zgodnie z tradycją, powinno się wosk po zabarwieniu jajek usunąć, aby zostały tylko ślady na skorupce, ale tego ciemnego żal usuwać. Zostawiam tak. Choć tata i babcia zawsze usuwali.

Kiedy przeciągam szpilką po skorupce i pierwsza łezka ciepłego wosku pojawia się na podgrzanym jajku, zawsze myślę o tacie, o tym, jak on to robił, jakie wzory malował, jak się śmiał, żartował i jak lekko mu to malowanie szło. Miał talent plastyczny. Trudno było mu dorównać. Jego pisanki były piękne. Niepowtarzalne. Był mistrzem. Zdobienie jaj woskiem to była jego rodzinna tradycja. Moja mama w ogóle nie próbowała pisać woskiem, mój brat też szybko odpuścił, tylko ja do dziś co roku topię wosk w starej pokrywce od słoika, tej samej, w której topił wosk tata. I tworzę wzory, które z tymi taty mają coraz mniej wspólnego, bo coraz trudniej przypomnieć sobie tamte stare motywy. Pisanki żyją tylko kilka dni. Potem lądują w śmietniku, bo ugotowane jajka w końcu zaczynają się psuć. Zdjęcia pisanek zaczęłam robić zaledwie kilka lat temu, żeby zachować w pamięci wzory, ale tych starych taty na zdjęciach nie ma.

Kiedyś, dawno temu w odległej galaktyce, kiedy jeszcze nie musiałam przygotowywać świąt, bo robiła to mama, malowanie jajek było moim jedynym obowiązkiem przedświątecznym. Celebrowałam go, cyzelowałam, wynosiłam na piedestał. Przygotowywałam zwykle kilkadziesiąt pisanek. Mama rozdawała je znajomym i rodzinie, koszyk kolorowych pisanek zostawał u niej, koszyk u mnie w domu. Po świętach zawsze żal było je wyrzucać. Dziś maluję mniej, nie kilkadziesiąt jajek, a zaledwie kilkanaście. Moje córki czasem się przyłączą, ale na razie nie czują presji związanej z utrzymaniem rodzinnej tradycji. Kiedyś je to dopadnie 🙂

Moja Wielkanoc zawsze będzie wielką tęsknotą za tatą.

Choć wiosna za oknem piękna, u mnie nostalgia. I trochę smutek, bo przecież święta powinny być pełne zgiełku, rozmów, ustaleń, wspólnych przygotowań, a takie nie są. Odkąd mama choruje, to ja jestem odpowiedzialna za to, żeby było świątecznie na stole. Czasem mam pokusę, żeby nie przygotowywać nic.

Mama nie przeżywa świąt, nie ma znaczenia co je i dlaczego. Dobrze, że choć lubi być z nami. Choć taka radość z tych świąt.

Ciepłych, słonecznych świąt wielkanocnych Wam życzę.

Pisanki
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Przewiń na górę
Facebook