Kiedy wchodzę na oddział i widzę mamę w nie jej ubraniu, od razu chcę je z niej zdjąć. Bo to nie jej styl, nie ubrałaby się tak. Jak to, mama w sweterku jak dla starej babci? Nawet nie spojrzałaby na taki w sklepie. I te brzydkie spodnie? O nie!
Ona tego nie widzi, nie rozpoznaje rzeczy, które ma na sobie, nie wie czy są jej, czy nie. Ale kiedyś by się tak nie ubrała. I ja to wiem. Dlatego nawet jeśli kupuję mamie nowe rzeczy, to oprócz tego, żeby były praktyczne dbam, aby miały jej styl, chociaż trochę.
Pomylone ubrania na takim oddziale, jak mamy, to codzienność. Czasem przypadkowo, czasem w dobrej wierze ubrane przez opiekunkę. Wiem, że tak jest i nie mam z tym żadnego problemu, nie wzbudza to we mnie negatywnych emocji. Czasem wręcz rozbawia. Chęć przebrania mamy w jej ubrania (nieodparta) jest podświadoma, odruchowa. Nie wynika z przekory, ani złośliwości. To raczej reakcja obronna. Mama to dla mnie wciąż mama. Próbuję ocalić jej dawną osobowość, chucham na te erzace, które gdzieś tam się jeszcze tlą.
Pamiętam to, czego ona już nie pamięta, wiem to, czego nie wiedzą o niej opiekunki w ośrodku. Jestem jak łącznik ze światem, którego już nie ma.